Janowski Andrzej

Urodziłem się 16 sierpnia 1932 roku w Lesznie w rodzinie kupieckiej. W roku 1933 rodzice przenieśli się do Gostynia, gdzie ojciec założył przedsiębiorstwo „Ziemiopłody”. Rodzicom powodziło się dobrze. W roku 1938 jako sześciolatek zacząłem edukację szkolną. W 1939 roku wybuchła wojna. Niemcy zlikwidowali polskie szkoły. W 1942 roku Niemcy wysiedlili moją rodzinę do Generalnej Guberni ( Nowy Targ).

Ojciec pozostał w Gostyniu do pomocy Niemcowi, który przejął jego gospodarstwo. W Generalnej Guberni zacząłem uczęszczać do czwartej klasy szkoły powszechnej. Mieszkaliśmy w Nowym Targu razem z dziadkami ( rodzice matki). Było nas trzech braci: Andrzej, Michał i Tomasz. Aby jakość zdobyć „ grosz” podbieraliśmy babci jajka i bułki, a mój młodszy brat Michał, wymieniał je na targu na papierosy od niemieckich żołnierzy, którzy przyjeżdżali ze Słowacji. Papierosy sprzedawał góralom i mieliśmy tzw. „ lewy grosz ‘’. Za zdobyte pieniądze kupiłem sobie narty zjazdówki i szczyt marzeń - kijki bambusowe. Całą zimę uprawialiśmy sport narciarski na Howańcu.

W październiku 1944 roku Niemcy pozwolili na łączenie rodzin polskich z Generalnej Guberni i Rzeszy. Matka skorzystała z tego i wróciliśmy do Gostynia. W tym czasie zaczęła się już ucieczka Niemców. Dzień i noc jechały wozy i szli piesi (cywile) do Leszna i dalej do Reichu. Pamiętam jak płonęło Gimnazjum. Przed nim na trawniku leżały trupy niemieckich żołnierzy. Kilka nocy z rzędu wysadzali oni w lesie piaskowskim i golskim ogromne magazyny amunicji i bomb lotniczych. W styczniu weszli Rosjanie. My jako dzieci kręciliśmy się wśród nich. W pewnej chwili żołnierze radzieccy przyprowadzili od strony Leszna grupę około 18 jeńców. Od Rynku jechał jakiś oficer i zaczął strzelać do nich. Eskorta nie zastanawiając się postawiła ich pod murem i rozstrzelała. Jadące od Jarocina czołgi przejeżdżały po leżących trupach.

W lutym zacząłem chodzić do 6 klasy szkoły podstawowej, a w marcu był nabór do gimnazjum. Po zdanym egzaminie zacząłem naukę w I klasie Gimnazjum i Liceum Ziemi Gostyńskiej. Teraz zaczęła się moja fascynacja sportem. W dużej mierze przyczynił się do tego pan Zbigniew Kaźmierski, który sam był zawodnikiem klubu „ Kania”. Tymczasem w szkole zaczęły się schody. Mimo ścisłej kontroli mojej matki, która miała przygotowanie akademickie ( filologia francuska) i kontrolowała moje przygotowanie lekcyjne, nie spełniałem nadziei pokładanych w moich” zdolnościach”, które według twierdzenia „belfrów” skutecznie tłumiło lenistwo. Moje „wyczyny” sportowe miały się skończyć w Akademii Wychowania Fizycznego jako ukoronowanie moich zainteresowań. Byłem jednak” prywatną inicjatywą” w związku z czym po maturze nie zostałem przyjęty na wyżej wymienioną uczelnię.

Profesorowie nie byli zadowoleni z tego, że się pętam po boisku zamiast się grzecznie uczyć. Kosz i siatka przesłoniły świat w „ budzie”, a „ noga” w Klubie Sportowym Kania Gostyń. Nauczyciele mnie nie lubili, zdolny ale leń, wiecznie byłem na boisku. Zresztą nauczyciele mieli rację. Całe szczęście, że taki uczeń Paweł Wasielewski siedział ze mną w ławce i miał streszczenie z historii w specjalnym zeszycie, które wystarczyło raz przed lekcją przeczytać i wtedy można było coś wystękać. Oprócz tego Andrzej Gładysz bardzo umiejętnie podpowiadał. Często profesor Rybski( Ryba), jak był w złym humorze, wchodził do klasy i jeszcze dziennika na katedrze nie położył już słyszałem – Janowski accusativus cum infinitivus. Zaczynałem stękać i usłyszałem ”wynoś się błaźnie” i już byłem na boisku grając w siatkę lub w kosza z innymi klasami. Najbardziej utkwiło mi w pamięci takie zdarzenie, które miało miejsce w I licealnej, kiedy zmienili nam polonistę. Nazywał się Bandurski ( Badura). Wywołał i zapytał mnie o Pana Tadeusza. Wydawało mi się, że odpowiedziałem dobrze, ale Badura wpisał mi lufę. Tego samego dnia miałem egzamin poprawkowy, przedtem jednak grałem w świetlicy z Lolkiem Gratkowskim w ping- ponga. Dyro „ Kaźmiera’’ zapytał: zdajesz czy nie zdajesz? Wszedłem do klasy mając nogi z waty. Badura zaczął pytać od „ Bogurodzicy’’ i leciał przez całą historię literatury aż do Mickiewicza. Trwało to 35 minut. Udało się, zdałem. Za parę dni miałem grube potknięcie. Nie napisałem słówek łacińskich i Rybski kazał mi przynieść podpis ojca. Postanowiłem iść na wagary. Oczywiście wszystko się wydało, zauważyła mnie pewna nauczycielka na boisku. Musiałem przeprosić profesora Rybskiego. Jakoś wszystko rozeszło się po kościach, dostałem promocję do klasy drugiej. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że na troję zasługiwałem. Do matury dobrnąłem i zdałem.

Jako prywatna inicjatywa nie dostałem się na studia. Kontynuowałem naukę w dwuletnim Technikum Budownictwa Przemysłowego w Bytomiu na Śląsku. Po wielu perypetiach zdobyłem dyplom technika budownictwa przemysłowego. Dostałem 3- letni nakaz pracy

w Budowie Kopalń Płytkich Węgla Kamiennego. Zacząłem pracę w lipcu 1952 roku. Po miesiącu dostałem wezwanie do wojska. Zgłosiłem się przed Komisję Wojskową w Bytomiu. Dostałem kartę wcielenia i po Świętach Bożego Narodzenia 1952 roku zostałem wcielony do wojska WKU Bytom. Z Bytomia wywieźli nas do Jednostki Wojskowej 1635 w Jaworznie. Jak się okazało, mnie jako syna prywatnej inicjatywy i wroga ludu powołano do 12 batalionu pracy w kopalni. Moja jednostka ( około 100 żołnierzy ) w Jaworznie została uformowana

z różnego „ elementu”: zwalniani z więzień przestępcy i działacze podziemia, rdzenni Ślązacy w dużej mierze bez obywatelstwa polskiego, kułacy - synowie chłopów z większych gospodarstw rolnych, synowie przedwojennej inteligencji. W mojej drużynie na 24 rekrutów byłem jedyny nie karany. Rozpoczęliśmy ćwiczenia na poligonie i przygotowania do zjazdu na kopalnię. Po przysiędze zaczęły się zjazdy na dół kopalni. Praca bez przepustek, bez wolnego. Po roku 14 dni urlopu jak normalni pracownicy fizyczni. Pracowaliśmy w kopalniach w których cywile nie chcieli pracować. Zacząłem na „ Sobieskim”. Na dole jeszcze pracowały konie. Należało dziennie załadować 30 koleb węgla ( 1 koleba to ok. tony węgla). Dużo wypadków, cały urobek wykonywano ręcznie. Po wojsku chciałem wrócić w rodzinne strony, ale miałem jeszcze rok nakazu pracy i musiałem wrócić na Śląsk. Zacząłem pracę w Przedsiębiorstwie Robót Inżynieryjnych Przemysłu Węglowego w Gliwicach, budowa w Pyskowicach. Awansowałem po przepracowaniu dwóch lat na zastępcę kierownika budowy. Tu na jednej z wycieczek urządzonych przez przedsiębiorstwo poznałem moją przyszłą żonę.

W 1958 roku urząd kwaterunkowy w Gostyniu chciał Matce zabrać mieszkanie i zakwaterować lokatorów. W związku z tym musiałem natychmiast odejść z pracy w Gliwicach, ożenić się i ratować mieszkanie w Gostyniu. To mi się udało. Pracę znalazłem w Wojewódzkim Zjednoczeniu PGR w Poznaniu, jako inspektor nadzoru budowlanego na terenie Inspektoratu PGR w Gostyniu z siedzibą w Goli. Wspaniała praca i wspaniały dyrektor, przedwojenny rotmistrz Kawalerii. Co prawda musiałem się przekwalifikować z budownictwa przemysłowego na budownictwo rolnicze, w czym mi bardzo pomógł dyrektor. Od 1970 roku PGR-y zaczęły poświęcać bardzo dużo pieniędzy na renowacje zabytkowych pałaców i dworków, które uprzednio jako siedziby obszarników nie konserwowane, na ogół użytkowane przez repatriantów i biedotę wiejską, popadały w ruinę. Z tych ruin podźwignął się pałac w Goli – siedziba szambelana papieskiego Gustawa Potworowskiego ( rozstrzelanego przez Niemców na gostyńskim Rynku w 1939 roku), pałac w Rokosowie- siedziba książąt Czartoryskich i wiele innych zabytków. Równocześnie trwała budowa budynków mieszkalnych, obór, cielętników i owczarni dla powiększenia hodowli inwentarza, a także sadów jako zaplecza dla Pudliszek.

Rozpoczął się okres „ prosperity”. Były duże możliwości dorobienia pracami zleconymi, a zwłaszcza projektami . Nie omieszkałem z tego skorzystać i rozpoczęły się projektowania i zarabianie pieniędzy. Pierwszy samochód ( stary DKW) kupiłem w 1959 roku. Co była za uciecha…Życie toczyło się dalej. W między czasie urodziły nam się dwie córki, z których starsza skończyła stomatologię, a młodsza pedagogikę. Czas płynął .W 1974 roku wybudowałem domek jednorodzinny. W 1990 roku przeszedłem na rentę, a później na emeryturę, bo odezwała się „ kopalnia” (zwłóknienie tkanki płucnej i astma). Rozpocząłem życie emeryta.